
Dlaczego młodzi odchodzą od Kościoła?
Młodzi ludzie coraz częściej opuszczają mury Kościoła. Nie dlatego, że nagle przestali wierzyć w Boga, ale dlatego, że nie odnajdują Go w przestrzeni, która powinna być Jego domem. Mówią, że widzą instytucję zamiast wspólnoty, formalizm zamiast miłosierdzia, chłód zamiast otwartości. W ich oczach Kościół traci twarz Jezusa, a przybiera twarz urzędnika.
Czy oznacza to, że wiara przestaje mieć znaczenie? Nie. To raczej sygnał, że młodzi szukają jej gdzie indziej – tam, gdzie jest autentyczność, prawda i miłość. Gdzie mogą zadawać pytania bez lęku i słyszeć odpowiedzi, które nie brzmią jak paragraf.
Ten tekst nie jest wygodny. Ale może właśnie dlatego warto go przeczytać – bo Kościół, który naprawdę chce się odnowić, musi najpierw odważyć się na szczerość. Nie chodzi o niszczenie – chodzi o powrót do źródła.
1. Jezus nie wystawiał rachunku – dziś sakramenty przypominają „usługę z cennika”
Chrzest, ślub, pogrzeb, pierwsza komunia – wydarzenia, które mają być momentami duchowej bliskości, coraz częściej kojarzą się z cennikiem. Młody człowiek przychodzi w żałobie po bliskiej osobie i zamiast słów wsparcia słyszy: „ofiara za mszę wynosi tyle i tyle”. Nikt nie neguje, że księża muszą z czegoś żyć – ale gdy sakrament zaczyna przypominać usługę, a nie dar łaski, sens znika w oczach wiernych.
Jezus uzdrawiał chorych, wskrzeszał zmarłych, przebaczał grzesznikom – nigdy nie prosząc o zapłatę. Pierwsi chrześcijanie dzielili się wszystkim, co mieli, aby nikt nie był w potrzebie. Dziś natomiast młodzi czują, że łaska jest dostępna tylko wtedy, gdy w portfelu jest odpowiednia kwota. To zniechęca i budzi wrażenie, że Kościół przestaje być wspólnotą, a staje się instytucją usług religijnych. Jeśli chcemy odzyskać ich zaufanie, musimy wrócić do bezinteresowności.
2. Rozgrzeszenie jako narzędzie systemu, a nie miłosierdzia – czy tak wygląda Ewangelia?
„Nie mogę ci dać rozgrzeszenia, bo…” – te słowa słyszy wielu młodych w konfesjonale. Bo żyjesz w związku niesakramentalnym. Bo formalnie nie spełniasz warunków. Bo nie chcesz od razu porzucić grzechu. Formalnie to może być zgodne z przepisami, ale w praktyce zamienia sakrament spowiedzi w narzędzie selekcji.
Jezus nigdy nie stawiał warunków wstępnych – najpierw ratował człowieka, a potem zachęcał: „Idź i nie grzesz więcej”. Współcześnie bywa odwrotnie: najpierw odmowa, a dopiero potem – może – przebaczenie. To sprawia, że spowiedź przestaje być miejscem uzdrowienia, a staje się punktem kontroli jakości wiernych. Jeśli konfesjonał nie będzie szpitalem polowym, w którym leczy się dusze, lecz urzędem weryfikacji, to coraz więcej osób będzie szukało Boga poza jego murami.
3. Podwójne standardy – dokumenty ważniejsze niż sumienie
Młode pary często chcą być blisko Boga, ale mieszkają razem przed ślubem – z powodów finansowych, rodzinnych czy organizacyjnych. Czasem spotyka ich odmowa rozgrzeszenia, choć starają się żyć w wierności i z wiarą. W tym samym czasie ktoś, kto formalnie mieszka oddzielnie, ale w praktyce żyje tak samo, otrzymuje rozgrzeszenie bez przeszkód.
To rodzi poczucie niesprawiedliwości. Kościół zaczyna ufać dokumentom i formalnym deklaracjom bardziej niż szczerości serca. Młodzi dostrzegają ten rozdźwięk – i odchodzą, nie z powodu braku wiary, ale z poczucia, że nie ma tu miejsca na prawdę. Nie chodzi o to, by rozgrzeszać bez rozeznania, lecz by patrzeć na człowieka tak, jak patrzył Jezus – przez pryzmat serca, a nie jedynie statusu cywilnego. Miłosierdzie nie oznacza zgody na grzech, ale towarzyszenie w drodze ku wolności. Bez tego Kościół ryzykuje, że stanie się urzędem od certyfikowania wiernych.
4. Księża to ludzie – ale z wyjątkowym powołaniem
Młodzi często powtarzają: „Do Kościoła chodzę dla Boga, nie dla księdza” – i mają rację. Ale równocześnie ksiądz jest tym, który ma wskazywać drogę, a nie ją zasłaniać. Gdy zamiast towarzyszyć, zaczyna rządzić; gdy zamiast służyć, staje się surowym sędzią – w sercach wiernych pojawia się mur.
Są duchowni, którzy zapominają, że ich powołanie to nie autorytet władzy, lecz autorytet miłości. Niektórzy narzucają własne zasady, które z Ewangelią mają niewiele wspólnego, a to zniechęca młodych szybciej, niż nam się wydaje. Nie można jednak wrzucać wszystkich do jednego worka – wielu księży żyje pięknie swoim powołaniem. Ale problem istnieje i nie jest marginalny. Udawanie, że „to tylko wyjątki” sprawia, że nic się nie zmienia. Trzeba odwagi, by przyznać, że niektórzy zapomnieli, Kogo reprezentują – i że trzeba im pomóc wrócić do źródła.
5 Pedofilia – rana, której nie wolno zakrywać
Dla wielu młodych ujawnienie przypadków pedofilii w Kościele było punktem, po którym nie mogli już wrócić. Nie tylko dlatego, że duchowni popełniali potworne czyny, ale dlatego, że instytucja zbyt długo chroniła sprawców zamiast ofiar. Młodzi widzą w tym zdradę Ewangelii.
Tłumaczenia w stylu „to margines” czy „wszędzie się to zdarza” nie uspokajają – wręcz przeciwnie, pogłębiają poczucie braku odpowiedzialności. Jeśli ktoś, kto ma reprezentować Boga, wykorzystuje niewinność, to jest to zło w najczystszej postaci. Prawdziwe oczyszczenie zacznie się dopiero wtedy, gdy ofiary będą wysłuchane, a sprawcy – ukarani. Część diecezji zaczyna podejmować działania, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Dla młodych liczy się nie tylko to, co mówimy, ale co robimy. I tu nie ma miejsca na półśrodki.
6. Wojny wewnętrzne – cichsze, ale równie niszczące
Młodzi obserwują Kościół nie tylko przez pryzmat kazań, ale też relacji między duchownymi. Widzą księży, którzy w mediach atakują innych księży, proboszczów walczących z wikariuszami, parafie podzielone bardziej niż scena polityczna. To gorszy bardziej niż pojedynczy grzech – bo dotyczy świadectwa całej wspólnoty.
Jezus modlił się, „aby byli jedno” – tymczasem my czasem bardziej przypominamy pole bitwy niż rodzinę Bożą. Młodzi nie chcą być częścią miejsca, w którym szukanie wroga wewnątrz stało się normą. Widząc spory, tracą wiarę w to, że Kościół jest przestrzenią miłości. Jeśli mamy odzyskać ich zaufanie, musimy nauczyć się jedności mimo różnic – bo inaczej przegra nie jedna parafia, ale cała wspólnota.
7. Czy jest jeszcze nadzieja? Tak – jeśli wrócimy do serca Ewangelii
Ratunkiem nie jest „nowa oprawa” liturgii ani kolejne projekty PR-owe. Ratunkiem jest powrót do autentycznej wiary i bezinteresownej miłości. Młodzi chcą spotkać Boga, który jest blisko, który rozumie i który nie stawia ich na wstępie pod ścianą wymagań. Chcą Kościoła, który jest domem, a nie urzędem.
Takie miejsca istnieją – wspólnoty, gdzie księża słuchają, parafianie wspierają, a wiara staje się doświadczeniem, nie tylko teorią. Strony i inicjatywy, które mówią o Bogu językiem codzienności, bez patosu i udawania. Jeśli Kościół ma być przestrzenią życia, musi otwierać drzwi tym, którzy pukają, nawet jeśli ich droga jest kręta. Jezus przyszedł po grzeszników, nie po idealnych.
Młodzi nie odchodzą od Boga – odchodzą od obrazu Kościoła, który z Jezusem ma coraz mniej wspólnego. Naszym zadaniem jest to zmienić. Nie przez reformy wizerunku, lecz przez przemianę serca. Bo tylko wtedy Kościół odzyska twarz swojego Mistrza.
8. Brak przestrzeni na pytania i wątpliwości
Młodzi mają pytania. I to nie tylko te „proste”, o zasady czy przykazania, ale o sens cierpienia, miejsce Kościoła w świecie, relację wiary i nauki. Chcą rozmawiać o trudnych fragmentach Biblii, o moralnych dylematach współczesności, o tym, co realnie oznacza „życie według Ewangelii” w XXI wieku. Niestety, zbyt często ich pytania spotykają się z odpowiedzią: „Tak jest, bo tak zawsze było” albo „Nie dyskutuje się z prawdą Bożą”. Taki sposób rozmowy nie tylko nie rozwiązuje wątpliwości, ale je pogłębia.
Kościół powinien być miejscem, w którym pytania są zaproszeniem do dialogu, a nie powodem do etykietki „wątpiący”. W historii chrześcijaństwa wielcy święci i teologowie nie bali się pytać Boga o najtrudniejsze rzeczy – i właśnie dzięki temu wiara rosła w głębi. Młodzi chcą tej samej przestrzeni: bezpiecznej, szczerej, gdzie można szukać odpowiedzi razem.
9. Język, który przestał trafiać do serc
Wielu młodych mówi, że kazania brzmią jak z innej epoki – pełne trudnych pojęć teologicznych, które nie mają odniesienia do codziennego życia. Kiedy słyszą słowa niezrozumiałe, odruchowo odcinają się emocjonalnie od przekazu. Zamiast języka, który opowiada o Bogu w kontekście ich problemów – relacji, pracy, lęku o przyszłość – słyszą frazy, które mogłyby równie dobrze paść kilkadziesiąt lat temu.
A przecież Jezus mówił w sposób prosty i obrazowy – używał przypowieści o ziarnie, sieci, owcach, winorośli. Dziś potrzebujemy przypowieści XXI wieku – historii, które pokazują, jak Ewangelia dotyka spraw, które młodych naprawdę obchodzą. Prosty język nie oznacza banalności – oznacza most między Słowem a życiem.
10. Brak autentycznego zaangażowania w sprawy społeczne
Młodzież żyje w świecie kryzysu klimatycznego, wojen, nierówności i globalnych problemów społecznych. Chce widzieć, że Kościół nie jest zamknięty w murach świątyni, ale reaguje na to, co dzieje się wokół. Gdy widzą, że pomoc potrzebującym czy walka o sprawiedliwość ustępuje miejsca sporom o wewnętrzne kwestie, czują, że Kościół traci kontakt z rzeczywistością.
Młodzi oczekują czynów: akcji pomocowych, inicjatyw dla uchodźców, wsparcia dla ubogich, ochrony środowiska. Widzą, że bez tego Ewangelia może stać się teorią, która niewiele zmienia w świecie. Kościół, który wychodzi do tych, którzy cierpią, odzyskuje ich zaufanie.
11. Zbyt bliskie związki z polityką
Niewiele rzeczy zniechęca młodych tak skutecznie, jak mieszanie ambony z polityczną agitacją. Kiedy w czasie mszy słyszą aluzje do konkretnych partii czy kandydatów, odbierają to jako próbę wykorzystania ich wiary do celów ideologicznych. Kościół powinien być przestrzenią, w której każdy – bez względu na poglądy – może modlić się i szukać Boga.
Jezus nie był politykiem – Jego Królestwo „nie jest z tego świata”. Jeśli duchowni chcą mówić o wartościach, powinni robić to w oderwaniu od partyjnych barw. Inaczej młodzi uznają, że Kościół stał się kolejnym aktorem sceny politycznej, a nie wspólnotą duchową.
12. Brak miejsca dla kobiet w strukturach Kościoła
Młodzi widzą, że w parafiach to często kobiety są sercem życia wspólnoty – prowadzą katechezę, organizują wydarzenia, wspierają charytatywnie. A jednak, kiedy przychodzi do decyzji, ich głos ma niewielką wagę. Ta nierównowaga kłóci się z obrazem Kościoła jako rodziny Bożej, w której każdy dar ma znaczenie.
Rozmowa o roli kobiet nie oznacza rezygnacji z nauczania Kościoła, ale uczciwe przyjrzenie się, czy struktury nie blokują potencjału połowy wiernych. Młodzi oczekują, że Kościół będzie miejscem, w którym talenty i charyzmaty liczą się bardziej niż płeć.
13. Niedopasowanie form duszpasterstwa do współczesności
Spotkania dla młodzieży często wyglądają tak samo, jak kilkadziesiąt lat temu – a młodzi żyją dziś w zupełnie innym świecie. Brak obecności w mediach społecznościowych, brak nowoczesnych form komunikacji i inspirujących treści sprawia, że Kościół jest dla nich niewidoczny w przestrzeni, w której spędzają większość czasu.
Jeśli chcemy dotrzeć do młodych, musimy być tam, gdzie oni są – w internecie, w podcastach, na platformach wideo. I mówić językiem, który rozumieją, nie tracąc przy tym głębi. Bez tego duszpasterstwo młodzieży będzie przypominało zaproszenie na spotkanie, o którym nikt nawet nie wie.
14. Brak świadków, którzy żyją tym, co głoszą
Młodzi nie szukają perfekcyjnych kaznodziejów – szukają prawdziwych świadków. Chcą widzieć ludzi, którzy żyją Ewangelią na co dzień, w pracy, w relacjach, w swoich wyborach. Najbardziej przekonuje ich autentyczność, a nie piękne słowa.
Gdy widzą rozdźwięk między tym, co ktoś głosi, a jak żyje, tracą zaufanie nie tylko do tej osoby, ale do całego przekazu. Kościół potrzebuje świeckich i duchownych, którzy pokażą swoim życiem, że Jezus naprawdę zmienia człowieka.
15. Gdy drzwi są zamknięte wtedy, gdy najbardziej potrzebujesz wejść
Są w życiu chwile, kiedy człowiek potrzebuje rozmowy, wsparcia i modlitwy tu i teraz. Może to być po dramatycznej wiadomości, w kryzysie rodzinnym, w chwili, gdy świat wali się na głowę. Idzie wtedy do księdza – bo wierzy, że tam znajdzie otwarte serce. A jednak zbyt często słyszy: „Przyjdź innym razem, teraz nie mam czasu”, „Nie jestem teraz na posłudze” albo „To nie jest moment na spowiedź, proszę przyjść w godzinach dyżuru”.
Problem nie polega na tym, że księża mają obowiązki czy potrzebują odpoczynku – każdy człowiek go potrzebuje. Chodzi o to, że w tym najważniejszym, krytycznym momencie człowiek zostaje z poczuciem, że w Kościele nie znalazł nikogo, kto mógłby go wysłuchać. To właśnie wtedy, a nie w zaplanowanym terminie, serce jest najbardziej otwarte na Boga. Jeśli wtedy drzwi są zamknięte, trudno uwierzyć, że Kościół jest naprawdę domem otwartym dla wszystkich.
Zamiast potępienia – szersza perspektywa
Na koniec warto dodać coś niezwykle ważnego. Duchowni to nie nadludzie – także przeżywają swoje słabości, wątpliwości i kryzysy. A równocześnie ich droga jest wyjątkowo wymagająca. To oni stają codziennie na pierwszej linii duchowej walki – bardziej niż świeccy wystawieni na presję, krytykę i pokusy, które próbują zdusić w nich dobro.
Nie możemy wrzucać wszystkich do jednego worka. Obok tych, którzy zagubili się w instytucjonalizmie, są też tysiące kapłanów, którzy naprawdę żyją swoim powołaniem. Tacy, którzy słuchają, wspierają, odwiedzają chorych w nocy, trwają w konfesjonale godzinami, ratują małżeństwa i młodych ludzi w kryzysie. Księża, którzy ofiarowują nie tylko swój czas, ale i całe życie dla wspólnoty. To dzięki nim wiele osób wciąż doświadcza obecności Boga w Kościele.
Dlatego, mówiąc o trudnościach, trzeba pamiętać także o świetle. Kościół to nie tylko struktury i instytucje, ale przede wszystkim ludzie – zarówno świeccy, jak i duchowni. Jeśli chcemy, aby stawał się coraz bardziej domem otwartym, potrzebujemy nawzajem swojej cierpliwości, wsparcia i modlitwy. Bo tylko razem – kapłani i wierni – możemy sprawić, że Kościół będzie odbiciem tego, co najważniejsze: twarzy Jezusa, który nieustannie zaprasza do miłości.
Przeczytaj również: Rola cierpienia w duchowym wzroście. Perspektywy mistyczne różnych tradycji.

